Zapraszamy do współpracy!!!

Drodzy Czytelnicy i miłośnicy Woli i Śródmieścia! Jeśli znacie jakieś ciekawe miejsce, zrobicie niebanalne zdjęcie zaskakującego zjawiska, odkryjecie knajpę wartą polecenia bądź macie do opisania cokolwiek związanego z życiem dzielnicy, piszcie! Nasz adres mailowy to: ogrodniczki.blog@gmail.com

Będziemy stokroć wdzięczni za wszelką pomoc i ciekawe informacje :).

wtorek, 30 listopada 2010

O pewnym środku do celu

Plotki głoszą, że napięty budżet miasta nie pozwala na odśnieżanie o tak wczesnej zimowej porze, więc każde wyjście z domu jest nowym wyzwaniem. Ale wcale a wcale nie jest najgorsze w tym wszystkim samo wyjście. Kiedy już minie pierwszy szok wywołany uderzeniową falą zimna, przeszkody zaczynają piętrzyć się jedne za drugimi. Trzeba uważać, żeby nie nadepnąć przypadkowego gawrona, który jak Buka brodzi w poszukiwaniu swojego skarbu. Trzeba uważać, żeby nie potrącić współślizgających się po przejściach dla pieszych. Trzeba też wczuć się w rolę cyrkowego ekwilibrysty i przeskoczyć piętrzące się przy krawężnikach na przystankach zaspy, żeby wsiąść w autobus.

A są takie autobusy, w które aż chciałoby się wsiadać, oj chciało! Szybkie, nie zatrzymujące się na zbędnych przystankach, jeżdżące co chwila (przynajmniej przez chwilę i o ile nie pędzą za sobą stadami). Są takie miejsca w Warszawie, które z innymi, z którymi człowiek bywa żywotnie związany, są skomunikowane wyłącznie jedną linią. W moim przypadku to linia wiodąca do przystanku Uniwersytet, gdzie bezpośrednio dojadę jedynie... No właśnie. Bohaterem tego posta.

Ostatnimi czasy zupełnie inny Edward zdobywał serca kobiet na całym świecie -



Ale cóż, moje serce podbił bezapelacyjnie zupełnie inny Edward. Zresztą nie tylko moje, w naszym mieszkaniu od kilku lat wisi sobie taki oto pean na cześć Edwarda:


Jak każdy, Edward ma też swoje wady. Niestety nie jeździ, gdy bardzo potrzebują tego rzesze jego fanów. Tak więc może nadszedł czas - tak jak zrobili to zwolennicy 24h w metrze - 24h Edwarda?

czwartek, 28 października 2010

Wola Ratusz

Bo grający ratusz to dobry ratusz.




Czy Wy też zastanawialiście się we wczesnej młodości, gdzie jest Żytnia Wola i kim są chłopcy od parasola?

poniedziałek, 25 października 2010

W labiryncie słów


Zintegrowana struktura placówek - ten suchy zwrot najlepiej chyba charakteryzuje cudowną sieć bibliotek dzielnicy Wola. Porządna strona internetowa z możliwością zamawiania książek ze wszystkich wolskich wypożyczalni zapewnia zintegrowanie. Spoglądając na mapkę widać pewną przemyślaną strukturę, w której biblioteka znajduje się nie tylko blisko urzędu dzielnicy (serce wolskiego bibliotekarstwa na alei Solidarności), ale i między restauracją a piekarnią w handlowym pasażu (ach, Żytnia 64). Chleb, książka i mięcho (wielki tatar za 16 złotych), czy potrzeba czegoś więcej? Co do trzeciego członu definicji to księgozbiór, windy dla niepełnosprawnych i czytelnia like from american dream to prawdziwe pole możliwości.
Zerknijcie na mapkę, zachwyćcie się i zapisujcie! Wieczory coraz dłuższe. Jesień coraz zimniejsza.

sobota, 16 października 2010

Skrzyżowanie świata


Wiele osób uważa pewnie skrzyżowanie Marszałkowskiej z Jerozolimskimi za punkt ciężkości Warszawy, inni przesuwają go nieco dalej na zachód, uznając za środek miasta tygiel Jerozolimskie-Chałubińskiego-Jana Pawła. Jest jednak jeszcze jedno, niezwykle istotne skrzyżowanie, łączące ze sobą wschód z zachodem, północ z południem, miejsce, gdzie prostopadle zbiegają się dwie osie. To tu łączą się osie Żoliborz-Mokotów, a nawet więcej, Bielany-Służew z Pragą Północ-Bemowem.

To jest miejsce, gdzie toczy się życie, a ruch nigdy nie ustaje...






wtorek, 12 października 2010

Marsjanie atakują

Kiedy wysiadasz z tramwaju na Alei Jana Pawła przy Kinie Femina, możesz akurat rozglądać się, gdzie jest jakiś bankomat. Może błądząc wzrokiem po ścianach bloków i kamienic natrafisz na bankomat BZW BK, nie rzucający się bardzo w oczy na tle żółtej ściany. Wciśnięty gdzieś między zegarmistrza i sklep z torebkami (gdzie na wystawie zauważysz też puste pudełka po chusteczkach, frapują mnie one od jakiegoś czasu). Ale jeśli obejdziesz ten żółty budynek dookoła, na jego tyłach wkroczysz w zupełnie inny świat.


Nad marsjańskimi wzgórzami i księżycami wznosi się budynek sądu jak z jakiejś psychodelicznej powieści Kafki. Ale to nie wszystko. Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale naprzeciwko Marsa tkwi lekko zardzewiała, pozostawiona sobie samej i biegowi czasu rakieta kosmiczna. Stoi w czymś, co może było fontanną, a może piaskownicą.


Czy autorem marsjańskiego księżyca jest podpisany "pierwszy Polak na Marsie"? I co się z nim stało? Mieszka jeszcze na tym osiedlu (jeśli kiedyś mieszkał?). Czy to on zostawił rakietę w nieczynnej fontannie?


Grafitti zaczęło żyć swoim życiem, bo mieszkańcy lub bywalcy podwórka zaczęli dokomponowywać do niego swoje wyobrażenia: jest więc i statek kosmiczny, i ufoludek (nie wiadomo, w jakiej kolejności przybyli na Marsa on i "pierwszy człowiek", bo ufoludek mieszkańcem czerwonej planety najwyraźniej nie jest, skoro stoi sobie wesoło obok statku, zamiast palić fajkę w domowym obejściu).


Czasami w poszukiwaniu bankomatu warto zapuścić się te dwa kroki dalej.
 

poniedziałek, 11 października 2010

KeBab-ilon


Dotychczas nie przepadałam za kebabami. Po prostu nie smakowały mi. Połączenie tych dziwnych przypraw z sosem i mięsem było wydumane i trudne do przełknięcia. Do tego mięso często było kiepskie - żylaste, gumiaste bądź podeszwowate - a zapach wydobywający się z kebabowych budek, zapach dziwacznych przypraw i tłuszczu bijący w nozdrza odstręczał mnie i nieraz powodował, że wolałam przejść drugą stroną ulicy, by nie być narażona na nieprzyjemne doznania sensualne.

Moja niechęć do kebabów była trudna do zwalczenia. Do czasu.

Oto bowiem w pierwszym tygodniu tego roku akademickiego usłyszałam o dobrym kebabie. Najpierw od jednej osoby. Potem od drugiej. I od kolejnej i kolejnej. Ka i eM dzielili się w kuchni z Han wrażeniami z tego samego miejsca. Ciekawość wzięła górę nad niechęcią. Któregoś dnia, wracając z uczelni, a mając w perspektywie pustą lodówkę i brak czasu na zrobienie zakupów i przygotowanie obiadu, wstąpiłam do owego baru. Miejsce to nosi apokaliptyczną nazwę Babilon. Postanowiłam zaryzykować i wzięłam kebaba z baraniną. Na wynos, co by zjeść go w domu. Pan Kebabista, jak to bliskowschodni mężczyźni mają w zwyczaju, nie omieszkał troszkę mnie pobajerować, być może rozpoznał we mnie "swojaka", bo weszłam do środka mając głowę owiniętą chustą :).




W domu zjadałam owo polecone mi cudo z Babilonu.

I przekonałam się do kebabów. Do tego stopnia, że na drugi dzień również zajrzałam do Pana Kebabisty, który od wejścia mnie rozpoznał i rozpromienił się w uśmiechu, i wzięłam kebaba na obiad do domu :).



Kebab Babilon znajduje się w nowym pasażu na Jana Pawła, przy skrzyżowaniu z Nowolipkami.

niedziela, 10 października 2010

Warszawska Nowa Huta

Czuję się trochę tak, jakby nic się nie zmieniło. Budynek na Nowolipkach - budowany pospiesznie na zgliszczach getta - od zabudowań Placu Centralnego wiele się nie różni. Zresztą jak większość budynków w tej okolicy. Tutaj jednak socrealizm trochę boli. Niewiele ma wspólnego z miastem ogrodem, więcej z miastem walcem, który rozjeżdża pamięć. Trochę jak pomniki Polonii i Jedności Ziem Odzyskanych z Ojczyzną na Pomorzu.
Pamięć jednak wypełza w nazwach ulic i placów. Póki co nie gryzie. Śpi się spokojnie, choć na kościach. Neogotycka wieża Kościoła św. Augustyna wbija się pazurem w niebo.

Spokojnej nocy.

sobota, 9 października 2010

Uczeń Husserla

Idę sobie spokojnie, bo niby czemu mam iść niespokojnie. Jest jesień, liście opadają, tramwaje - co za czerwień, ulice się dławią - jeżdżą Aleją Jana Pawła II, słowem - nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Ot, jesień.

I nagle - widzę Go.

To spada na mnie jak grom z jasnego nieba. Widzę naraz, że niebo jest bardziej błękitne, liście bardziej kolorowe, a Hala Mirowska jakby pobłyskiwała bardziej w słońcu swoimi rusztowaniami i szyldem sklepu obuwniczego. Stoi oparty o gzyms, plecami dotyka zimnej szyby wystawowej. Jego poza jest niedbała, jakby zupełnie nie przejmował się rozgardiaszem ulicy albo zamyślił nad przemijaniem, natchniony melancholią jesieni. Może jest mu zimno? - myślę. Ale nie, jego oczy utkwione są w dal, nawet się nie kiwnie, nawet nie mrugnie.

Nie chcę zakłócać jego spokoju, więc robię mu zdjęcie komórką z daleka, kiedy wyrusza znowu w powolny spacer Aleją Jana Pawła. I postanawiam sumiennie nosić aparat w torbie. Kiedyś zrobię Ci piękny portret - myślę, wsiadając do trzydziestki trójki.

Dzień targowy

Równo tydzień temu byłem wczesnym rankiem na Hali w poszukiwaniu warzyw i mięsa na weekend (brokuł za 3 złote to było coś!). Postanowiłem też kupić kwiaty dla Ka i wpaść do niej na śniadanie. Chodziłem więc w tę i z powrotem wśród pań kwiaciarek szukając najlepszej oferty. Znalazłem: żółć, czerwień i pomarańcz (jesień w pełnym blasku). Podchodzę:
- Po ile te bukiety?
- Po dziesięć - odpowiada babunia kwiaciarka.
- Eeee - wyrzucam z siebie i cofam się o krok.
- No dobra. Niech będzie dla Pana po osiem. Na dobry początek.
- (płacę)
- (bierze pieniądze, zamyka dłoń w pięść i żegna się) W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Widzi Pan? Zaczęłam.
- Dziękuję. Miłego dnia. Z Bogiem.
- Z Bogiem.

Zaczęliśmy. To chyba dobry początek, prawda?